recenzje planszówek,  wszystkie

Kowale losu – recenzja

Każdy jest ko­walem włas­ne­go lo­su.

Gajusz Juliusz Cezar

Coś dla fanów turlania kostkami i ładnie wydanych gier! Ale czy poza nowatorskim rozwiązaniem tworzenia kostek Kowale losu są w stanie zaoferować coś jeszcze?

Wiek: 10+
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: około 45 minut
Wydawca: Rebel
Tematyka: fantasy
Główna mechanika: rzucanie kośćmi, tworzenie kości
Dla: miłośników gier rodzinnych; fanów lekkiej zabawy; lubiących turlać;
chcących poznać nową, ciekawą mechanikę; grających z młodszymi
Przypomina nam: Pory roku
BGG: Dice Forge
Instrukcja: Kowale Losu

Grę przekazało nam wydawnictwo Rebel.

Wygląd i wykonanie:

Wiktor:

Kowali losu wydano na bogato! Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście duże kostki. Są przyjemnie ciężkie, a wymienne ścianki ozdobiono ilustracjami surowców. Początkowo trochę trudności może sprawiać wyjmowanie ich z kości, ale i na to jest metoda (której niestety nie znalazłem w instrukcji). Należy wziąć nową ściankę i jej rogiem delikatnie podważyć tę wyjmowaną. Robiłem to z duszą na ramieniu, ale nic się nie połamało ani nie pogięło. Oprócz kostek w pudełku są też oczywiście ścianki do nich oraz karty i plansza wraz z planszetkami graczy. Wszystko porządne, barwne i przyjemne dla oka.

Jak widać na fotkach, karty nie mają ramek, ale nie wpływa to na ich trwałość. Są one jedynie układane i podnoszone ze stołu, więc koszulki w tym przypadku wydają się zbędnym dodatkiem.

Kasia:

Kowale losu mogą poszczycić się oryginalnym, zapadającym w pamięć pudełkiem, które jednocześnie jest na tyle tajemnicze, że biorąc je do ręki nie wiemy czego się spodziewać. We wnętrzu jest dość sporo komponentów (choć nie tak dużo by wypełnić całe pudło – wyraźnie sugeruje to nadchodzące dodatki). Wypraska sprawia wrażenie przemyślanej, a planszetki graczy są nie tylko ładne, ale też i bardzo praktyczne. Trochę dziwną sprawą jest spinana gumką plansza świątyni, która początkowo budziła moje wątpliwości. Ostatecznie jednak nie przychodzi mi do głowy żadne lepsze rozwiązanie na wyeksponowanie dostępnych płytek.

Ilustracje na kartach są graficzną kontynuacją planszy, dzięki czemu całość świetnie prezentuje się na stole. Także i pod względem wykonania nie ma się do czego przyczepić. Jedyne co w całej grze budzi moje obawy to wytrzymałość ścianek kości. Na niektórych z nich, jeśli zostały użyte do podważania, da się zauważyć niewielkie wgłębienia w plastiku. Cała nadzieja w tym, że z czasem ścianki się wyrabiają i coraz łatwiej je odczepiać, więc może nie będzie tak źle.

Pierwszy kontakt z Kowalami robi chyba na każdym duże wrażenie. Od razu chce się zacząć grać, widząc te wszystkie kolory i przede wszystkim bajeranckie duże kostki. Planszówka jest po prostu śliczna i trudno przejść koło niej obojętnie.

Ocena Wiktora: 9/10
Ocena Kasi: 8,5/10

Zasady i instrukcja:

Wiktor:

Celem graczy w Kowalach losu jest zdobycie jak największej liczby punków. Te otrzymuje się za wyrzucone na kostkach ścianki z laurami, zakupione karty oraz niektóre ich efekty. Po rzuceniu okiem na liczbę elementów spodziewałem się dość skomplikowanej gry, jednak Kowale są prostą rodzinną planszówką. Każda runda składa się z ruchów wszystkich graczy. Na początku każdej z tur wszyscy rzucają kostkami i wprowadzają w życie ich efekty. Następnie aktywny gracz wykonuje swoją akcję: kupuje ściankę kostki za złoto albo kartę za zasoby (odłamki księżyca/słońca). Jeśli chce, może następnie zapłacić dwa słoneczne kryształy, by wykonać dodatkową akcję. Po tym aktywnym graczem zostaje kolejna osoba, znów wszyscy rzucają kośćmi, a ona przechodzi do swoich akcji. Wydawnictwo Rebel przygotowało też kilkuminutowy filmik z zasadami, który znajdziecie niżej.

Reguły gry są zaskakująco proste, bez problemów zrozumiała je zarówno moja mama, jak i mniej grający znajomi. Najwięcej czasu zajmuje wytłumaczenie poszczególnych kart, sama struktura tury to bułka z masłem. Irytuje jedynie format instrukcji, która zamiast rozkładanej poziomo książeczki przyjęła formę dużej, pionowej ulotki. Może miało to dodać zabawie klimatu, bo przez to czyta się ją jak wielki, starożytny zwój?

Kasia:

W pierwszej chwili Kowale losu mogą się wydawać grą bardziej zaawansowaną niż są w rzeczywistości. Tak naprawdę ich zasady są zaskakująco proste, a gra jest odpowiednia także dla początkujących. My w trakcie partii napotkaliśmy na jedynie kilka wątpliwości, które zostały wyjaśnione w instrukcji. Jeśli mogę do czegoś się przyczepić, to chyba tylko do rozbicia książeczki („pomocy bohatera”) w taki sposób, że czasem trzeba szukać w dwóch miejscach, by zapoznać się z pełnym opisem działania danej karty i ścianki.

Ocena Wiktora: 10/10
Ocena Kasi: 8/10 

Rozgrywka:

Wiktor:

Pierwsze partie w Kowali losu były dla mnie totalnym (pozytywnym) zaskoczeniem. Graliśmy z moją mamą, która mimo pewnych obaw bez problemu pojęła zasady i nawet zwyciężyła pierwszą partię. Po niej od razu wzięliśmy się za rewanż. Kolejne rozgrywki, wśród bardziej doświadczonych planszówkowiczów trochę ostudziły mój zapał. Dlaczego? Bo Kowale losu to prosta gra rodzinna, w której ogromny wpływ na wynik ma los. Ale po kolei…

Cała zabawa kręci się wokół kości, co jest bardzo fajne. Mam na myśli nie tylko zmienianie ścianek, dzięki którym nasze sześciany są coraz potężniejsze, ale też samo turlanie. Miłośnicy rzucania na pewno będą usatysfakcjonowani, bo jest go dużo i pełni niezwykle istotną rolę w Kowalach. Z drugiej strony, po rozegraniu kilku partii zacząłem trochę pomstować na losowość. Górę nad pierwszym dobrym wrażeniem zaczęło brać szczęście potrzebne do generowania surowców. Kolejne ścianki dają coraz większą szansę na wyrzucenie czegoś fajnego, ale gdy przeciwnicy zdobywają punkty i surowce, a tobie jak na złość wciąż trafiają się ostatnie ścianki z pojedynczym złotem, to można się zdenerwować.

Zabawę urozmaicają różne dostępne do zakupienia karty wprowadzające trochę interakcji (np. podmiana ścianki na kości przeciwnika na taką, z której też dostajemy profity). Nie ma jej dużo, ale nawet odrobina dodaje grze emocji i zwiększa wrażenie rywalizacji. To wciąż jednak tytuł rodzinny, w którym największy wpływ na gracza mają jego rzuty oraz decyzje. Przeciwnik może uprzykrzać trochę życie, ale w ten sposób nie doprowadzi do przegrania partii. Zapewnia to chociażby limit kart do zakupu, których jest tyle, ilu graczy. Nawet jeśli jakaś będzie cieszyła się dużym powodzeniem, to dość szybko zniknie.

Mimo rozegrania kilkunastu partii w Kowali losu udało mi się wygrać raptem dwie. Nie udało mi się rozgryźć jakiejś sensownej strategii, a może po prostu brakowało mi szczęścia. Teoretycznie najlepszą opcją wydaje się zainwestowanie w ścianki mnożące na jednej kości oraz punktujące na drugiej. W praktyce jednak przeciwnicy nie pozwalają na ogół na zdobycie więcej niż dwóch ścianek z potrójnym mnożnikiem, a dokupienie do tego także punktów kosztuje sporo złota.

Regrywalność w Kowalach losu zapewniają kości – ścianek jest całkiem sporo, można próbować iść w różne strategie, zbierać wszystkie zasoby, skupić się na jednych itd. – oraz karty. Nie wszystkie dostępne w pudełku mają wersje alternatywne, ale kilka można wymienić. Początkowo myślałem, że po pierwszych partiach nie wrócimy już do tych podstawowych kart, ale z czasem zachciało się nam trochę zmienić układ na sole. Tak więc kolejne rozgrywki różnią się od siebie zarówno kartami, jak i wynikami rzutów, ale po jakimś czasie niechybnie pojawia się wrażenie pewnej monotonii i powtarzalności. Tym bardziej, jeśli w krótkim odstępie czasu rozegra się sporo partii. To zresztą cecha wielu gier rodzinnych, które nie oferują aż tak wielu strategii i możliwości, jak tytuły cięższe i ekonomiczne. Czy to źle? Raczej nie, nawet mimo tego Kowale losu dostarczają emocji i bawią.

Najlepiej gra sprawdza się wg mnie we troje. Jest wówczas dużo rzucania kośćmi, ale też czas oczekiwania na ruchy przeciwników nie jest zbyt długi. Rywalizacja w komplecie momentami może się trochę przeciągać, ale sporo też zależy od osób przy stole i w odpowiedniej ekipie można popracować nad utrzymaniem dobrej dynamiki.

Kasia:

Kowale losu prezentują nową, ekscytująca mechanikę budowania swoich kości, która kojarzy się z budowaniem puli, z której losowo wybieramy np. żetony. Dzięki temu, że zawsze mamy do dyspozycji dwie kości, to każda rozgrywka stawia przed nami podstawowy dylemat – stworzyć jedną super kość, na której zawsze wypadnie coś dobrego czy lepiej dwie niezłe kości, uzupełniające się wzajemnie. Taka forma tworzenia swojej puli ma też jedną zasadniczą zaletę – jest łatwo przyswajalna, bo nie ma np. konieczności odchudzania talii, jak w przypadku większości deck buildingów. Co za tym idzie nowicjusz ma zbliżone szanse na wygraną jak bardziej doświadczony gracz.

Jeśli w grze jest dużo turlania, to oczywiście automatycznie znaczenia nabiera losowość. Nie inaczej jest i tutaj. Rzecz jasna liczba rzutów uśrednia nieco wpływ szczęścia. Generalnie jednak musimy kombinować co jesteśmy w stanie zrobić z tymi zasobami, które aktualnie mamy, gdyż nie ma gwarancji, że uda nam się uzbierać na coś konkretnego. Pozostaje tylko zwiększanie szans w kolejnych rzutach, poprzez zakup nowych ścianek.

Fajnie, że w Kowalach losu znalazło się kilka alternatywnych wersji kart. Dzięki nim zwiększa się regrywalność, pojawiają się nowe strategie, a grę w pewnym stopniu można dostosować do swoich preferencji. Można np. modyfikować poziom negatywnej interakcji, która może być znikoma lub dość zauważalna. Sama preferuję tę drugą opcję, bo dzięki niej w grze jest więcej emocji.

Zwykle w swojej turze mamy kilka opcji do wyboru, ale raczej nie są one przytłaczające, więc gra przebiega raczej płynnie. Na plus działa także fakt, że turlamy kostkami w każdej kolejce, więc nie ma zbyt dużo czasu na nudę, nawet jeśli to nie my wykonujemy aktualnie akcję. Idealnym składem do gry w Kowali losu wydaje mi się być ten trzyosobowy, gdyż jest najintensywniejszy. We czwórkę osoba, która w jednej rundzie była pierwsza, w następnej będzie ostatnia, więc może trochę sprzykrzyć się jej oczekiwanie. 

Ocena Wiktora: 7/10
Ocena Kasi: 7,5/10

Gra we dwoje:

Wiktor:

Kowale losu we dwoje to już niestety nie to samo. By zwiększyć liczbę rzutów w każdej z tur rzuca się nie raz, a dwa. Zmniejsza się też liczbę ścianek kości dostępnych do zakupienia oraz kart (po 2 z każdego rodzaju). Poza tym mechanicznie zabawa niby się nie zmienia, ale wrażenia z partii są jednak inne. Przede wszystkim mając tylko jednego rywala wszystkie negatywne efekty należy kierować na niego. Przez to niektóre karty są mniej opłacalne, a zamiast poprzeszkadzać przeciwnikowi lepiej sięgnąć po coś, co przyniesie nam zyski. Zmianie ulega też atmosfera przy stole. W większym gronie turlaniu towarzyszy sporo radości i emocji, we dwoje zabawa przebiega trochę smętniej. Nie znaczy to jednak, że Kowale losu we dwoje są grą złą. Bardziej podobali mi się w większym gronie, ale partie z Kasią przebiegały np. dużo szybciej, mimo że miały jedną rundę więcej.

Najbardziej w tym wariancie przeszkadzało mi chyba usuwanie ścianek z planszy podczas przygotowywania gry. Zamiast odrzucać je przed grą wygodniej byłoby np. wprowadzić limit zakupu, że z każdej grupy można wziąć maksymalnie dwie.

Kasia:

Grając we dwoje trzeba nieco zmodyfikować zasady oraz np. liczebność poszczególnych kart, co ma pewien wpływ na przebieg rywalizacji. Gra się szybciej, ale mniejszy jest poziom interakcji. Dla mnie taki wariant był nieco mniej satysfakcjonujący, a dodatkowo irytowało mnie bardziej czasochłonne przygotowywanie gry. Pozostałe wrażenia są jednak na tyle zbliżone do tych z partii w większym składzie, że nie skreślam zupełnie takiego wariantu.

Ocena Wiktora: 6,5/10
Ocena Kasi: 6,5/10

Klimat i tematyka:

Wiktor:

Grę osadzono w realiach fantasy, które kojarzą się trochę z mitologią. Mamy bogów, którzy zsyłają nam dary (rzuty kośćmi) oraz bohaterów udających się do sanktuarium (po zakup kostek) oraz dokonujących chwalebnych czynów (zakup kart). Tyle w teorii. W praktyce jest to rzucanie kośćmi, przesuwanie znaczników na planszetkach, wymiana ścianek i dalsze turlanie. Najbardziej jednak żałuję, że w Kowalach losu zabrakło tytułowego wykuwania kości. Liczyłem po cichu na jakieś ulepszanie kuźni i warsztatu, więc trochę się zawiodłem. Czy coś ratuje sytuację? Trochę na pewno ładny wygląd plasznówki oraz jej lekkość, dzięki którym nie zwraca się tak bardzo uwagi na temat i klimat.

Kasia:

Jaki jest temat Kowali losu? Właściwie to nie wiem, bo jego opis jest tak mętny, że zupełnie do mnie nie przemówił i po prostu uleciał z pamięci. Podobno jesteśmy jakimiś bohaterami, którzy otrzymują dary od bogów, ale podczas potyczek czułam, że jestem po prostu turlaczem kostek kombinującym jak wyciągnąć na koniec więcej punktów niż przeciwnicy. W gruncie rzeczy mi to nie przeszkadzało, bo samo rzucanie okazałymi sześcianami i zabawa ich ściankami daje sporą frajdę. Pamiętajcie jednak, by nie nastawiać się na klimatyczną rozgrywkę – to pozycja familijna z doklejonym za pomocą wizualnych fajerwerków tematem.

Ocena Wiktora: 3/10
Ocena Kasi: 3/10 

Podsumowanie:

Wiktor:

Kowale losu to bardzo ładna i dobrze wykonana planszówka rodzinna. Proste zasady, ciekawa mechanika, nieskomplikowany przebieg rundy. To wszystko bawi i wywołuje emocje, chociaż wraz z kolejnymi partiami wkrada się w to pewna monotonia. Mimo innych kart i innych rzutów całość wciąż obraca się wokół kupowania ścianek i turlania kostkami. Mniej doświadczonych graczy Kowale losu będą bawić pewnie dłużej, mi po kilkunastu partiach tytuł nie ma już wiele do zaoferowania.

Kasia:

Kowale losu to dość lekka gra familijna, w której można przyjemnie pokombinować, potestować różne strategie, ale pamiętając o tym, że nie wszystko da się przewidzieć. Robi duże wrażenie swoim wyglądem i oryginalną mechaniką, choć klimatu nie da się tu wyczuć.

Ocena:

Wiktor:

Kowale losu to dobra gra rodzinna. Ciekawa mechanika tworzenia kostek dobrze sprawdza się w familijnym tytule, który powinien zadowolić miłośników lżejszych planszówek i niezbyt wymagającej rywalizacji. Całość okraszono naprawdę fajnym wyglądem i solidnym wykonaniem. Najlepszym podsumowaniem będzie chyba to: doświadczeni znajomi byli tytułem zaintrygowani i zaciekawieni; mniej ograni wręcz zachwyceni i uradowani możliwością turlania samodzielnie stworzonymi kostkami.

Kasia:

Czas przy Kowalach losu upłynął mi po prostu przyjemnie. To jedna z tych gier, w które można zagrać niemal z każdym, ale największym hitem okazuje się kiedy siadają do niej mniej zaawansowani. Można więc dzięki Kowalom przygotować ich na bardziej konkretne tytuły. I choć w odczuciu geeków może być odrobinę zbyt lekka, to w roli gateway’a sprawdza się znakomicie.

Plusy:

  • piękne wykonanie
  • proste zasady
  • oryginalna mechanika budowy kostek
  • dużo turlania
  • świetna do przyciągania nowych planszówkowiczów

Minusy:

  • po kilkunastu partiach powszednieje doświadczonym graczom
  • nieodczuwalny klimat 
  • dziwny format instrukcji
  • niektórym może przeszkadzać napędzająca grę losowość

Grę przekazało nam wydawnictwo REBEL. Dziękujemy!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.