recenzje planszówek

Włościanie – recenzja

Pandemia i unikanie kontaktów z innymi nie sprzyja ogrywaniu planszówek do recenzji. Dlatego też Włościanie byli testowani tylko we dwoje i to na podstawie tego trybu powstał ten tekst. Gdzieniegdzie trafi się pewnie zdanie z naszymi przewidywaniami jak coś działa przy większej liczbie graczy, ale to spekulacje, nie wynik naszych testów.

Wiek: 10+

Liczba graczy: 1-5

Czas gry: 30-60 minut

Wydawca: IUVI Games

Tematyka: wieś

Główna mechanika: budowanie tableau

BGG: Villagers



Grę przekazało nam wydawnictwo IUVI Games.

 

 

Wygląd i wykonanie:

Wiktor:

Włościanie mają prostą okładkę, która nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Elementy gry również wywołują mieszane uczucia. Z jednej strony karty są czytelne, nie ma na nich przesytu informacji, z drugiej ilustracje po przyjrzeniu się nie zdobyły mojego serca. Doceniam prosty styl, jednak o ile niektóre postacie wyglądają dobrze, to inne już nieco pokracznie. Całość owocuje efektem, który nie do końca oddaje sprawiedliwość grze – na pierwszy rzut oka wygląda ona na dość standardową grę rodzinną. Taką, którą można dostać w markecie i która jest podobna do dziesiątek innych. To błędne wrażenie, ale o tym później. Z kwestii wizualnych muszę ponarzekać jeszcze na żetony punktów/pieniędzy. Są brzydkie i nijakie, a temat gry prosił się aż o jakieś fajniej zilustrowane monetki.

Jakość wykonania nie budzi natomiast zastrzeżeń. Karty są płótnowane i jasne (na większej części powierzchni nie będzie widać śladów tasowania), a w pudełku znalazły się nawet przegródki, by je oddzielić. Wydawało się to chybionym pomysłem, jednak po wrzuceniu do jednej części wypraski kart, wraz z blokującymi je żetonami, przetrwały w odpowiednim szyku odstawianie na półkę i wyciąganie z niej.

Zaznaczę jeszcze, że kartonowe figurki są grube i nie rozpadają się, co wcale nie jest takie oczywiste w przypadku tego typu dodatków w grach

Kasia:

Widząc zajawki gry w internecie, a potem spoglądając na okładkę, spodziewałam się, że Włościanie będą planszówką pełną ciepła i miłą dla oka. Ciut się jednak rozczarowałam, bo wizualnie gra jest trochę nierówna. Niektóre grafiki wyglądają ładnie, ale sporo jest takich, nad którymi nie warto zatrzymywać się na dłuższą kontemplację czy po prostu kiczowatych (jak kafel ryneczku). Zabrakło trochę pieczołowitości w wykończeniu graficznym tej planszówki. Widać to szczególnie po prostych i nieciekawych żetonach monet.

Z jakością wykonania jest na szczęście lepiej. Nie znalazłam powodów do narzekań, wszystko jest solidne, a karty wydają się wystarczająco trwałe, by nie pokazać zbyt szybko śladów minionych rozgrywek.

Pomysł z przekładkami do rozdzielania kart jest niezły, bo ułatwiają one i przyspieszają rozkładanie gry. Aby były w pełni funkcjonalne pudełko powinno mieć jednak zupełnie inne wymiary (najlepiej gdyby było o połowę węższe i nieco głębsze niż obecnie, gdyż jeśli ustawimy w nim przekładki, to wieko się nie domyka). 

Ocena Wiktora: 6,5/10

Ocena Kasi: 6/10

Zasady i instrukcja:

Wiktor:

Instrukcję Włościan czytała Kasia, więc to ona odniesie się do jej zawartości, chociaż patrząc na to, że podchodziła do niej ze trzy razy, to lekko nie było. Początkowe narzekanie na sporo dziwnych rozwiązań ulotniło się jednak już podczas pierwszej partii. Gra dzieli się na dwie główne fazy:

  1. dobieranie kart, podczas którego naprzemiennie dobiera się karty spośród tych wyłożonych (2 plus 1 za każdy symbol jedzenia, nie więcej niż 5);
  2. zagrywanie kart, podczas którego zagrywa się karty (2 plus 1 za każdy symbol domu, nie więcej niż 5).

Cała sztuczka polega na tym, że karty muszą tworzyć łańcuchy – by wyłożyć cieślę, trzeba zakryć nim drwala. Niekiedy łańcuchy składają się z kilku kart, a każda następna zakrywa i anuluje zdolności poprzedniej. Niektóre karty wymagają opłacenia kosztu za ich wyłożenie – np. mleczarka wymaga, by zapłacić dwie monety bednarzowi. Pieniądze trafiają: na własną kartę tego typu (punktując podczas odpowiednich faz), na kartę na torze zakupu, na kartę przeciwnika. W przypadku braku widocznej danej karty opłaca się koszt do banku.

Punkty w grze zdobywa się dwa razy: gdy odsłonięta zostanie pierwsza karta targowiska liczą się tylko złote ikony, przy drugiej liczą się też te srebrne.

Reguły zabawy w trakcie nie wydawały mi się w ogóle uciążliwe. Zdarzyło się nam zapomnieć, że odrzucane w ramach zakupu podstawowych włościan karty odkłada się na jeden ze stosów, ale poza tym nie mieliśmy większych problemów z ogarnięciem przebiegu gry.

Kasia:

Czytając instrukcję pierwszy raz zrobiło mi się słabo w momencie jak zobaczyłam opis elementów pojedynczej karty. Dobrnęłam jednak do końca i… nie bardzo wiedziałam co i jak. Przy drugim czytaniu było już ciut lepiej, chociaż nadal jakoś mi się to nie kleiło i miałam wrażenie (mylne!), że gra jest dość ciężka. Na szczęście jest tu sporo „wspomagaczy”, jak streszczenie przebiegu rundy pod koniec instrukcji (a nawet dodatkowy skrót na kaflu ryneczku), do tego karty pomocy oraz osobne przypomnienie o sposobie zakończenia fazy dobierania w zależności od liczby graczy. Najlepiej więc chyba zrobić tak, jak ja najbardziej lubię, czyli po prostu zacząć grać wykonując kolejne czynności opisane w instrukcji. Na żywo idzie to bowiem zdecydowanie lepiej, niż wyobrażanie sobie „na sucho” w trakcie studiowania reguł.

Summa summarum nie jest to gra skomplikowana, jednak trzeba w niej pamiętać o kilku detalach, które mogą umknąć po jednokrotnym przeczytaniu książeczki z zasadami. Szczególnie warto uważać na to, że robotników podstawowych można zagrywać za darmo, a kupując ich odrzuca się karty na zakryte stosy (a nie na stos kart odrzuconych).

Ocena Wiktora: 7,5/10

Ocena Kasi: 7/10 

Gra we dwoje:

Wiktor:

Włościanie, oprócz gry podstawowej, zawierają w pudełku cztery moduły rozszerzające zabawę oraz tryb solo. Powinno rozwiać to wątpliwości dotyczące regrywalności, tym bardziej, że zabawa nie wymusza ciągłego powtarzania ruchów. Zauważyłem, że moje rozgrywki były wypadkową planów poczynionych przed partią i tego, co pojawiło się na stole.

Bardzo ważnymi aspektami Włościan są znaczniki jedzenia i domów. Pozwalają one dobierać i wykładać więcej kart, co jest kluczowe do sukcesu. Wprowadza to też nieco rywalizacji, bo zdarza się, że ktoś zabierze kartę współgraczowi tylko po to, by on jej nie dobrał. W przeważającej części jest to jednak pasjans, w którym skupia się głównie na swoich kartach i najlepszym ich łączeniu. To w żadnym wypadku nie wada, bo wprowadzenie bezpośredniej, agresywnej interakcji w połączeniu z rolą przypadku byłoby już przesadą.

Losowość we Włościanach jest na lubianym przeze mnie poziomie – ma wpływ na rozgrywkę, niekiedy determinuje zagrania i wpływa na plany, jednak nie sprawia wrażenia, że wszystko jest dziełem przypadku. Poprawia też wg mnie regrywalność, bo stały układ kart byłby nudny.

Włościanie pozytywnie zaskoczyli mnie mechaniką tworzenia łańcuchów, było to coś ciekawego i innego od opatrzonych, mocno ogranych już mechanik. To rozwiązanie, które nie nudzi doświadczonego gracza, a jednocześnie nie przytłoczy raczej początkującego, mniej doświadczonego planszówkowicza. W grze można starać się tworzyć swojego rodzaju kombinacje kart, szczególnie jeśli dobierze się te, które punktują za spełnienie jakiegoś warunku (np. 3 punkty za każde dwa symbole monet na kartach, 3 punkty za każdy symbol domu itd.). Mogłoby to powodować jakąś rywalizację o dany typ kart, chociaż w naszych rozgrywkach każdy ufał raczej swoim planom i nie skupialiśmy się za bardzo na blokowaniu rywala w ten sposób.

Potencjalną wadą gry w większym gronie może być czas oczekiwania na swój ruch. We dwoje odczułem to tylko w pierwszej partii, późniejsze szły już sprawnie i dynamicznie. Dwuosobowej rywalizacji niczego nie brakowało, bawiłem się dobrze i byłem zaangażowany w rozgrywkę. Po całej tej pandemii na pewno będę chciał usiąść do tego tytułu w większym gronie i zobaczyć jak wypada w takim układzie.

Kasia:

Pierwsza partia we Włościan jest na pewno nieco testowa, bo jeszcze nie wiadomo co i jak się tu zazębia. Może więc ona trwać nieco dłużej. Potem idzie już płynniej, chociaż Włościanie mają potencjał do fundowania graczom lekkiego paraliżu decyzyjnego. Sama niejednokrotnie potrzebowałam dłuższej chwili, by wszystko przeanalizować, zwłaszcza kiedy Wiktor właśnie zwinął mi upatrzoną kartę sprzed nosa.

No właśnie, mimo wszystko interakcji we Włościanach nie ma zbyt wiele. Dobranie z dostępnej puli karty, której mógłby chcieć rywal lub konieczność zapłacenia mu dwóch monet za skorzystanie z jego specjalisty to w zasadzie wszystko, co tu można znaleźć. Ach, jest jeszcze możliwość wykradzenia karty przeciwnikowi, ale w trakcie naszych partii nie zaprzątaliśmy sobie tym specjalnie głowy i nie był to istotny element rywalizacji. Każdy skupia się tu bardziej na tworzeniu własnej wioski, od czasu do
czasu zerkając do przeciwnika.

Trochę wbrew temu, co mogła by sugerować niewielka ciężkość gry podana na BGG, sporo w tym wszystkim strategii. Kombinujemy przede wszystkim jakie karty wybrać i kiedy najbardziej opłaci się się konkretne z nich zagrać. Ważne, by zapewnić sobie możliwość dobierania większej niż podstawowa liczby kart, a także ich zagrywania. No i clou gry, czyli kombinowanie jak najlepiej rozegrać sprawę z łańcuchami produkcji.

W zasadzie podczas rozgrywek nie myślałam o Włościanach jako grze z zauważalną losowością. Jeśli się nad tym zastanowić, to pojawia się ona w ilościach raczej rozsądnych. Najbardziej dotkliwie możemy odczuć jej działanie, jeśli z góry nastawimy się na pozyskanie jakiegoś robotnika ze szczytu łańcucha produkcji. Możemy się tutaj zawieść, ponieważ nie wszystkie karty pojawią się podczas partii. Lepiej być elastycznym i modyfikować plany w miarę jak zmienia się sytuacja.

Na regrywalność niewątpliwie wpływają dołączone liczne małe rozszerzenia, które nieco odświeżają rozgrywkę. Sama podstawka wypada przyzwoicie, choć ja już po paru partiach miałam ochotę, by wprowadzić jakieś urozmaicenie. Fajnie więc, że jest taka możliwość.

Liczba kart, które określają długość naszej rozgrywki dopasowana jest do
liczebności graczy, z tego względu podejrzewam że skalowanie powinno
być niezłe. Trochę bardziej niepokoi mnie jedynie czas oczekiwania na
własną kolej. We dwoje było pod tym względem zupełnie dobrze, jednak
obawiam się, że już we troje pewne przestoje mogłyby zacząć być
odczuwalne.

Ocena Wiktora: 8/10

Ocena Kasi: 7,5/10

Ocena:

Wiktor:

Włościanie mogliby być ładniejsi, może bardziej kolorowi i wizualnie bogaci. Jakość wydania jest wg mnie bez zarzutu. Sama gra jest ciekawą pozycją, która dość wyraźnie różni się od gier na naszej półce. Po dwuosobowych rozgrywkach mogę ją śmiało polecić do zabawy w tym trybie!

Kasia:

Moje początkowe przygody z instrukcją na szczęście nie odebrały mi frajdy z rozgrywki, a Włościanie okazali się grą może nie piękną, ale za to o dość prostych zasadach. Bardzo fajnie sprawdzili się oni w rozgrywkach we dwoje, zapewniając odpowiednią dawkę strategii, losowości i interakcji. Obecność minirozszerzeń pobudza apetyt na kolejne rozgrywki, więc gra ma szansę wracać na nasz stół.

Dobierane i wykładane karty trafiają najpierw na ryneczek, by nie pogubić się i nie przekroczyć limitu.
  • Dla kogo?

Dla: średnio zaawansowanych; lubiących szukać powiązań między kartami; miłośników wiejskich klimatów

Przypomina nam: 7 Cudów Świata: Pojedynek; trochę Everdell

Plusy:

  • porządne wykonanie
  • niezbyt skomplikowane zasady
  • sporo kombinowania i głębi
  • minidodatki zwiększające regrywalność
  • ciekawa mechanika

Minusy:

  • nie zachwyca graficznie
  • z instrukcji trudniejsza niż w rzeczywistości [K.]

Grę przekazało nam wydawnictwo IUVI Games. Dziękujemy!

http://www.iuvigames.pl/

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.