wszystkie,  recenzje planszówek

Reykholt – recenzja

Reykholt to nowa gra Uwego Rosenberga i jednocześnie pierwszy tytuł tego autora wydawany przez Portal. Nie jest to ciężkie euro, jednak planszówka jest też bardziej wymagająca od Patchworka czy Ogródka…

Wiek: 12+
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: 30-60 minut
Wydawca: Portal
Tematyka:ogrodnictwo, Islandia 
Główna mechanika: rozmieszczanie robotników
Dla: początkujących, średnio zaawansowanych; fanów ładnych gier; miłośników tematyki ogrodniczej
Przypomina nam: odlegle Heaven & Ale; inne gry Rosenberga
BGG: Reykholt

Grę przekazało nam wydawnictwo Portal.

Wygląd i wykonanie:

Wiktor:

Osoby zainteresowane Reykholtem na pewno ucieszą się, że tytułowi bliżej do lżejszych gier autora niż do nie zawsze pięknych sucharów. Tutaj zadbano o atrakcyjną wizualnie planszę, bajeranckie skrzyneczki na warzywa (na potrzeby tekstu grzyby, warzywa i owoc, jakim jest pomidor, wrzucam do kategorii warzyw) oraz drewniane znaczniki. Zarówno pod względem wyglądu jak i wykonania otrzymany anglojęzyczny egzemplarz spełniał wszystkie pokładane w nim nadzieje. W ładnie zilustrowanym pudełku znalazły się nawet żetony mnożników  na wypadek, gdyby zabrakło zasobów, co nam jednak się nie przydarzyło.

Kasia:

Okładka Reykholta chwyciła mnie za serce, jest niesamowicie klimatyczna, nienachalna, a jednocześnie pełna uroku. Od pierwszego spojrzenia wiedziałam, że będę musiała w to zagrać.  Zresztą w ogóle oprawa graficzna tej planszówki ma w sobie taką swojskość, zwłaszcza jeśli chodzi o dopracowaną, pełną życia i szczegółów planszę.

Jest tu więcej fajnych elementów, jak na przykład ładnie powycinane drewniane warzywa. Estetycznie, a jednocześnie praktycznie prezentują się tekturowe skrzynki na warzywa, dzięki którym szybciej można rozłożyć grę i łatwiej zachować porządek podczas zabawy. To udogodnienie sprawia jednak, że Reykholta lepiej jest przechowywać w pozycji poziomej (by wszystko nie rozsypało się po pudle).

Widać było, że nasz egzemplarz testowy przeszedł już przez wiele rąk. Nawet mimo tego większość komponentów, w tym karty okazały się być bardzo dobrej jakości, ponieważ nie było na nich zauważalnych śladów zużycia. Tak właściwie jedyną rzeczą, która wyraźnie ucierpiała w związku z intensywnym ogrywaniem były żetony pracowników, na których zaczęły ścierać się naklejki.  

Ocena Wiktora: 8,5/10
Ocena Kasi: 8,5/10

Zasady i instrukcja:

Wiktor:

Reykholt bazuje na często wykorzystywanej przez Rosenberga mechanice rozmieszczania robotników. Tym razem jednak liczba dostępnych akcji jest – jak na tego autora – niewielka. Partia składa się z siedmiu rund dzielących się na cztery fazy:

  • akcje – podczas których wysyłamy swoich ludzi na planszę by otrzymywać, sadzić i zbierać warzywa, budować nowe szklarnie i dobierać karty pomocników lub też przesuwać znacznik na torze punktacji;
  • zbiory – podczas których zbieramy po jednym warzywie z każdego pola;
  • serwowanie dań – podczas którego odrzucając konkretne warzywa przesuwamy się po torze punktacji;
  • porządkowanie – kiedy to zmieniamy rundę, zbieramy robotników i przekazujemy dalej znacznik pierwszego gracza.

Akcje to dobieranie nowych szklarni, sadzenie w nich warzyw (należy oddać jeden znacznik, by zapełnić danym warzywem/owocem wszystkie grządki), zbieranie plonów (po jednym drewienku z każdej szklarni), poruszanie się na torze stołów (za oddanie szklarni), do tego możliwość dobierania kart ulepszeń, jakieś zdobywanie znaczników i te klimaty.

Po co to wszystko? Celem zabawy jest dotarcie na jak najdalszy stół. By móc awansować na torze należy odrzucić konkretną liczbę wskazanych warzyw albo je dobrać, jednak druga opcja dostępna jest tylko raz na turę. Przykładowo: odrzucam pomidora i poruszam się, nie mam sałaty, więc ją dobieram i poruszam się, odrzucam grzyba i poruszam się, nie mam marchewki, więc moja wędrówka po torze się kończy.

Instrukcję czytała Kasia, więc to ona pewnie opisze jak przedstawiono w niej zasady, mnie jednak całość wydała się prosta i intuicyjna. Tłumaczenie wszystkiego innym to raptem chwila, a partie przebiegają sprawnie i bezproblemowo.

Kasia:

Zwykle to Wiktor zajmuje się czytaniem instrukcji i tłumaczeniem zasad. W tym przypadku było jednak inaczej. Reguły Reykholta pochłonęłam błyskawicznie. Instrukcja w wersji angielskiej napisana jest przejrzyście, zwięźle i zrozumiale. Także same reguły są bardzo łatwe do przyswojenia, co może nieco dziwić, biorąc pod uwagę pozornie zbliżone tytuły pana Uwego obracające się wokół rolnictwa jak chociażby Agricola czy Pola Arle. Reykholt to zupełnie inny kaliber. To gra przystępna i intuicyjna, do której można usiąść nawet z mniej ogranymi planszówkowiczami. Dodatkowo każdy z graczy dostaje kartę z przypomnieniem przebiegu rundy, a akcje dostępne na planszy są opisane nie tylko symbolami, ale także tekstowo.

Ocena Wiktora: 8/10
Ocena Kasi: 9/10 

Rozgrywka:

Wiktor:

Przyznam, że podczas pierwszych partii nie za bardzo wiedziałem jak grać, żeby wygrać. W sumie każde z nas próbowało innych metod: kolega zbierał same surowce, prawie nie bawiąc się w sianie i zbieranie, ja szedłem w jak największą liczbę szklarni, Kasia inwestowała w bonusy… Zawsze gdy wydawało mi się, że idzie mi dobrze, to w pewnym momencie okazywało się, że jednak jestem daleko w tyle… Z czasem zacząłem grać coraz skuteczniej, ale w przeciwieństwie do innych gier euro, które goszczą na naszym stole, odsetek moich zwycięstw był chyba najniższy w towarzystwie.

Reykholt to średnia lub nawet lekko-średnia (w zależności co dla kogo jest tytułem wymagającym) półka ciężkości, jak to określiłem w rozmowie z kolegą: coś między Ogródkiem a Agricolą. Nie ma w nim przytłaczającej liczby akcji oraz licznych sposobów na punktowanie. To jedna z rzeczy, które początkowo wywołały we mnie pewne zmieszanie. Na dłuższą metę okazuje się to sprytnym zabiegiem, bo mimo że wszystko skupia się właściwie tylko na jednym celu, to osiągnięcie go nie jest takie proste. Reykholt wymaga rozsądnego korzystania z akcji i specyficznego sposobu myślenia: zdobyte za wejście na pole pomidory nie przydadzą się bez wszystkich tych warzyw, które trzeba pokonać przed ponownym dojściem do pomidorów. Jakieś bardziej długofalowe planowanie jest tutaj jak najbardziej wskazane. Mimo wszystko nie jestem wielkim fanem jednego sposobu punktowania, wolę gdy planszówka pozostawia mi nieco większą swobodę.

Jako fan ciężkich gier Rosenberga (Pola Arle, Uczta dla Odyna) chciałbym i tutaj zobaczyć więcej akcji, bardziej rozbudowany system punktowania, jakieś dodatkowe zasoby… Wiem jednak, że to nie tego typu planszówka, a pan Uwe pokazał już, że nie celuje tylko w miłośników ciężkich gier euro. Zamiast licznych akcji pojawiły się tutaj możliwe do zdobycia karty ulepszeń. Dają one dodatkowe możliwości, niekiedy ulepszają dostępne akcje lub zapewniają np. darmowe warzywa podczas konkretnych czynności. Sprawia to, że warto poświęcić jedną akcję na dobranie czegoś, co w ciągu całej partii da nam o wiele większe korzyści, niż ten pojedynczy robotnik. Kart jest też na tyle sporo, że można wymieniać je między partiami, co naturalnie poprawia regrywalność i jest właściwie jedynym elementem zmieniającym się w kolejnych rozgrywkach. Na szczęście niewielka liczba akcji sprawia, że nie da się za każdym razem grać tak samo, bo konkurencja o niektóre pola jest naprawdę spora.

Rzeczą, która nie przypadła mi do gustu jest premiowanie ostatniego gracza. Już tłumaczę o co chodzi: ostatnia osoba przesuwa się na torze zgodnie z kolejnością, jednak jeśli kogoś wyprzedzi, to wskakuje przed niego. Miałem raz sytuację, w której prawie wygrałem, jednak ostatni do tej pory kolega wszedł na to samo pole i został zwycięzcą. Nie ma to za dużo wspólnego z tym, kto rozpoczyna rundę, bo obie kolejności są od siebie niezależne: akcje wykonujemy kolejno, znacznik pierwszego gracza przekazując dalej w każdej rundzie, a na torze stołów ruszamy się tak, jak stoją nasze pionki.

Tym co najbardziej spodobało mi się w grze jest tryb przygody! To pięć dodatkowych kart scenariuszy oraz kilkanaście kart ulepszeń i wydarzeń. Scenariusze wprowadzają do zabawy dodatkowe warunki zwycięstwa, np. dojście do konkretnego stołu, posiadanie jakichś warzyw na koniec itd. Dzięki nim przed graczami pojawia się jakiś cel, do którego należy dążyć, co zaostrza rywalizację. Jest to też fajna opcja, by urozmaicić nieco zabawę, gdy klasyczna gra przestaje już budzić oczekiwane emocje. Karty wydarzeń też są fajnym pomysłem. Jedną z nich odkrywa się co turę i wprowadza jej efekt. To na przykład jakiś dodatkowy zasób dla każdego itp. Naprawdę ciekawa opcja, którą polecam wszystkim obecnym i przyszłym posiadaczom gry!

Kasia:

Mechanicznie Reykholt jest grą nieskomplikowaną, wykorzystującą lubiane przez Rosenberga rozmieszczanie robotników. Nie miałam jednak wrażenia, że jest to coś wtórnego. Jest tu bowiem także istotna innowacja. Przede wszystkim nie ma typowego punktowania za różne działania, decydującego o ostatecznym wyniku. Zamiast tego jest nastawienie na równomierną produkcję zasobów i to najbardziej wydajny i najskuteczniej zaspokajający potrzeby klientów gracz staje się wygranym. Bardzo mi się taka koncepcja podoba, daje bowiem poczucie świeżości i każe podejść do gry odmiennie od wielu innych worker placementów.

Poziom interakcji jest w Reykholcie dość typowy, czyli sprowadza się przede wszystkim do zajmowania pól akcji, które stają się niedostępne dla innych. Mimo wyczuwalnej rywalizacji wybór jest jednak wystarczający i widać, że wszystko dobrze policzono, bo liczebność pól zmienia się wyraźnie zależnie od tego ile osób siada do stołu. Dzięki temu zawsze czuć lekką presję ze strony innych graczy, ale jednocześnie udaje się zrealizować większość planów, czasem po prostu wykorzystując alternatywne rozwiązania.

Choć jest to gra stosunkowo lekka, to losowości jest tu bardzo niewiele. Ogranicza się ona przede wszystkim do przygotowania gry i doboru dostępnych kart. W trakcie rozgrywki możemy też dobierać szklarnie z losowo utworzonego stosu i siłą rzeczy jest to zawsze pewne ryzyko. Poza tym jednak nie czułam by los miał tu wyczuwalny wpływ na rozgrywkę. To strategia jest zdecydowanie kluczowa i po porażce możemy obwiniać wyłącznie siebie.

Wspomniane zmienne przygotowanie gry to przede wszystkim różne zestawy kart, które pozwalają korzystać z unikalnych bonusów. Może się więc okazać że w danej partii mniej interesująca akcja okaże się bardziej korzystna, co odbije się na naszej strategii. Co ciekawe można te karty współdzielić z graczami siedzącymi po sąsiedzku, co jest interesującą opcją. Bardzo podoba mi się też możliwość grania w wariant kampanii, który mocno urozmaica rozgrywkę, dodając np. dodatkowe cele zwycięstwa oraz pojawiające się w każdej rundzie losowe wydarzenia. Zdecydowanie urozmaica to zabawę i sprawia, że Reykholt jest bardzo regrywalny.

Z klimatem w grach Uwego Rosenberga bywa bardzo różnie. Ze względu na lekkość tego tytułu myślałam, że Reykholt będzie raczej sprawiał wrażenie abstrakcyjnego. Okazało się całkiem przeciwnie. Jest to gra o
uprawie warzyw i w trakcie partii to czułam. Wykonywane akcje miały sens (sadzenie, budowa nowych szklarni…), podobnie karty i ich działanie, a także sam sposób na zwycięstwo – nie po prostu zbieranie punktów, ale zaspokajanie potrzeb jak najliczniejszej klienteli.

Ocena Wiktora: 7,5/10
Ocena Kasi: 8,5/10

Gra we dwoje:

Wiktor:

We dwoje zmniejszeniu ulega plansza akcji. Reykholt staje się więc odpowiednio zażarty, a konkurencja o pola była chyba nawet większa niż w innym gronie. Tutaj też zapunktowała u mnie dość prosta konstrukcja gry i tylko jeden cel, do którego dążymy. O ile w przypadku gier, w których dróg do zwycięstwa jest kilka zmniejszenie liczby osób potrafi znacznie ułatwić wprowadzanie w życie własnej strategii, tak tutaj tego nie widać. Nawet w parze wciąż walczymy o te same surowce i pola, ścigając się na torze.

Reykholt najbardziej podobał mi się we troje i czworo, ale we dwoje również grało się przyjemnie, szczególnie w tryb przygodowy. Ze względu na krótszy czas jednej partii można było rozegrać nawet ze 2-3 z rzędu.

Kasia:

We dwoje siada się do planszy o mniejszej liczbie pól niż w układach liczniejszych, co sprawia, że jest nieco mniej opcji do wyboru i różnorodności w akcjach. O ile między wariantem cztero- a trzyosobowym nie odczułam aż takiej różnicy, to już zejście tylko do dwóch osób sprawiło, że ten mniejszy wybór był dla mnie odczuwalny. Nie żeby psuło to odczucia z gry, ale bardziej podoba mi się kiedy mam swobodny, duży wybór. W partiach we dwoje nie występuje też rozwiązanie z wariantów liczniejszych, czyli współdzielenie kart. Jest to oczywiste, nie miałoby ono tu po prostu sensu.

Summa summarum powiedziałabym, że rozgrywki we dwoje są również warte uwagi, tym bardziej że partie stają się dynamiczniejsze, mnie jednak odrobinę bardziej przypadł mi do gustu Reykholt w większym gronie. 

Ocena Wiktora: 7/10
Ocena Kasi: 8/10

Podsumowanie:

Wiktor:

Mimo że nie czułem tutaj islandzkich klimatów, a sadzić marchewki mógłbym równie dobrze na Bahamach albo w Starym Barkoczynie, to dzięki oprawie graficznej i ładnym drewienkom udało się dobrze przedstawić – trochę uproszczony w stosunku do innych gier Rosenberga – temat uprawy. Zasady są proste i można je wytłumaczyć w kilka chwil, akcji nie ma zbyt wiele, więc nawet początkujący się w nich odnajdą i będą mogli dobrze bawić się przy tym tytule. No właśnie, Reykholt to przyjemna, lżejsza gra (ale bardziej wymagająca od Ogródka czy Patchworka tego samego autora), która wg mnie swoją najlepszą stronę odkrywa w trybie przygody. Tytuł dobrze działa też w parze, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by zamiast na romantycznej wycieczce po Islandii spędzić czas we dwoje przed Reykholtem.

Kasia:

W Reykholcie prześliczna oprawa graficzna idzie w sukurs klimatowi. Jest dopracowana w najmniejszych detalach i bardzo pobudza apetyt na kolejne partie. Mechanicznie gra jest niezwykle przystępna i przyjemnie łączy znane elementy z drobnymi innowacjami. Do atutów zaliczyć też trzeba intuicyjne zasady, dobrą regrywalność oraz przyzwoite skalowanie.

Ocena:

Wiktor:

Reykholt jest ładny, przyjemny i angażujący. Nadaje się zarówno dla początkujących jak i średnio zaawansowanych, tak więc mogę go im śmiało polecić. Polecam więc! Jedynie miłośnicy cięższych tytułów niech mają się na baczności i wezmą poprawkę na to, że mimo rolniczego tematu Rosenbergowi ciężarem tutaj bliżej do Ogródka niż Kawerny.

Kasia:

Reykholt zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Obawiałam się, że może być śliczną wydmuszką, ale absolutnie się to nie sprawdziło. Rozgrywki dawały mi dużo radości oraz satysfakcji. Jest to bowiem gra, w której można się wykazać, czuć ducha rywalizacji, a jednocześnie nie ma tu zbędnych balastów w postaci miliona zasad czy niepotrzebnych udziwnień i abstrakcyjnych rozwiązań. Bardzo gorąco polecam również wyjadaczom!

Plusy:

  • bardzo ładna i porządnie wykonana
  • przystępne, intuicyjne zasady
  • nie przytłoczy mniej doświadczonych
  • ciekawy tryb przygody z dodatkowymi celami
  • spora regrywalność
  • dobrze działa we dwoje
  • czuć ogrodniczy klimat [K.]

Minusy:

  • może być za lekka dla miłośników ciężkiego euro (to właściwie cecha, nie wada)
  • ostatni gracz wchodzący na pole zajmuje pierwszą pozycję [W.]

Grę przekazało nam wydawnictwo Portal. Dziękujemy!

http://portalgames.pl/pl/

5 komentarzy

  • Anonimowy

    Wiem, że wiele marchewek zostało zjedzonych od czasu napisania tej recenzji, ale stoję przed wielkim dylematem i zastanawiałem się czy moglibyście mi pomóc.
    Otóż: czy kupić Reykholt czy Karczmę pod Pękatym Kuflem?
    Z tego co wyczytałem Reykholt jest raczej prostą grą, typowo 'rosenbergowską'.
    Za to Karczma ma do zaoferowania coś więcej, i na dodatek takiej gry w kolekcji nie mam.
    Tylko co wybrać? Nowego a starego Reykholta czy całkiem nową Karczmę? Co Wy byście wybrali drodzy Planszówkowicze we Dwoje?

    – IcekPompa

    • Planszówki we dwoje

      Gryzie mi się stwierdzenie "prosta" i "typowo rosenbergowska" w jednym zdaniu, bo dla mnie Rosenberg to raczej Pola Arle, Uczta dla Odyna, Kawerna. Reykholtowi daleko do nich wszystkich, bliżej do Ogródka i Indian Summer, czyli faktycznie tych lżejszych klimatów.

      Karczma pod Pękatym Kuflem dzięki modułom może zrobić się sporo cięższa od Reykholta. Pytaniem więc jest jakiej ciężkości planszówki lubisz i z kim chcesz grać. Do wprowadzania znajomych, grania z niedzielnymi planszówkowiczami czy pokoleniem moich rodziców – Reykholt. Do grania z zaawansowanymi graczami Karczma.

      Biorąc pod uwagę to, że czegoś w stylu Karczmy nie masz w kolekcji, to sam chyba wziąłbym coś nowego – jeśli się nie spodoba zawsze można sprzedać na rynku wtórnym z niewielką stratą 🙂
      – W.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.