recenzje planszówek,  wszystkie

Teotihuacan: Miasto bogów – recenzja

https://www.planszowkiwedwoje.pl/2019/03/teotihuacan-miasto-bogow-recenzja.html

Teotihuacan: Miasto bogów to gra oryginalnie wydana przez NSKN, za której polską edycję odpowiada Portal. Tytuł trochę znienacka pojawił się na Portalconie pod koniec stycznia i od razu zyskał spory rozgłos. Nic dziwnego, bo Teotihuacan po premierze zbierał dobre opinie. Czy jest się czym zachwycać?

Wiek: 14+

Liczba graczy: 1-4

Czas gry: 90-120 minut

Wydawca: Portal

Tematyka: Mezoameryka, starożytność

Główna mechanika: rondel akcji

BGG: Teotihuacan: City of Gods



Grę przekazało nam wydawnictwo Portal.

Wygląd i wykonanie:

Wiktor:

Pierwszy raz na żywo zobaczyłem tę grę na Portalconie i nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia. Dopiero na spokojnie, w domu, przyjrzałem się planszy i stwierdziłem, że jest  dużo ładniejsza, niż się spodziewałem. Z odległości w oczy rzuca się tylko szarość, z bliska widać różne szczegóły i plansza nabiera uroku. Początkowo przerażać mogą też tabele i różne tory, które niewiele mówią, ale po poznaniu zasad wszystko nabiera sensu.

Jedyne obawy budzą we mnie drewniane elementy piramidy, które z czasem mogą się trochę wycierać. Kilka kafelków już różni się kolorem od reszty, ale niestety nie jestem w stanie ocenić, czy to efekt licznych partii czy może drewienka wyglądały tak od nowości. W pudełku zabrakło mi właściwie tylko jednej rzeczy: karty pomocy, która przypominałaby o dostępnych akcjach i przebiegu rundy. Nie do końca potrafię zrozumieć czemu jej nie dorzucono, bo przez to rośnie trochę próg wejścia i łatwiej zapomnieć o jakiejś zasadzie.

Ogólnie jednak Teotihuacan jest wg mnie bardzo ładną i porządnie wykonaną planszówką. Sporo elementów sprawia, że widać za co się płaci, a rozłożony na stole tytuł wygląda bardzo atrakcyjnie (jak na euro).

Kasia:

Okładka Teotihuacana wygląda ciekawie i tematycznie, po rozłożeniu plansza przywodzi mi jednak na myśl ładnie sformatowane tabele Excela. Nie mniej, nie odmówię matowemu wykończeniu oraz graficznym szczególikom pewnego uroku.

Wśród komponentów sporo jest drewienek, w tym dużych lakierowanych kafli piramidy. Do tego dochodzi pokaźna ilość różnych żetonów oraz trochę kostek (standardowych, ale sporych i wygodnych w „obsłudze”). Wszystko jest bardzo solidnie wykonane i póki co nie widzę, by kolejne partie zostawiały na elementach jakieś zauważalne ślady.

Ocena Wiktora: 7/10

Ocena Kasi: 7/10

Zasady i instrukcja:

Wiktor:

Jak to w euro bywa, w trakcie zabawy będziemy zbierać punkty. Partia dzieli się na trzy etapy, a każdy składa się z około 10 rund. Po ruchu pierwszego gracza kolejka leci już ciągiem, aż do momentu zakończenia etapu. Główną mechaniką Teotihuacana jest rondel akcji, którym jest właściwie cała plansza. W swojej kolejce należy poruszyć jedną z kostek (to robotnicy o sile od jednego do pięciu) o jedno-trzy pola i po dojściu na nowy kafelek wykonuje się jedną z akcji.

Te pozwalają zdobyć kakao za stojące na płytce kostki (kakao jest ważnym zasobem w grze), wykonać akcję główną kafelka płacąc za to kakao (znów zależnie od stojących na polu kostek) lub zdecydować się na odwiedzenie świątyni, która pozwala dostać/zakupić jakieś bonusy. Wszystko to robimy by zdobywać surowce i robić inne akcje (wymagające np. płacenia za budowanie piramidy), a w efekcie tego przesuwać się na torach i zdobywać punkty.

Punktować można w trakcie partii za korzystanie m.in. z:

  • akcji budowy i ozdabiania piramidy;
  • akcji budowania domów w alei umarłych;
  • przypisanych do konkretnych akcji technologii (jeśli je mamy);
  • żetonów;

oraz podczas zaćmienia, czyli na koniec każdego z trzech etapów za:

  • pozycję na torze alei umarłych i piramid;
  • zestawy żetonów masek;
  • cele na piramidach świątyń (tylko na koniec partii).

Instrukcja nie należy do najkrótszych, ale raczej dobrze wyjaśnia wszystkie kluczowe zasady. Do tego opisano żetony technologii i bonusów, więc w wielu przypadkach wystarczy tylko zajrzeć na tył książeczki i wszystko staje się jasne. Teotihuacan ma jednak kilka drobnych zasad, które trzeba zapamiętać (bo brakuje karty pomocy). Przede wszystkim ostatni gracz nie może zapominać o przesuwaniu znacznika rundy, fajnie jeśli przypomina też innym, że muszą go poruszyć wtedy, gdy umiera im robotnik. Nigdzie nie zanotowano też przypomnienia o dostępnych akcjach, co szczególnie podczas pierwszych partii bywa irytujące. Na planszy pojawiło się na szczęście punktowanie na koniec etapu. Miasto bogów nie jest najprostszą grą, ale nie przesadzałbym też z podkreślaniem jego skomplikowania. Pod kątem złożoności reguł jest to euro, jakich wiele. Do tego, dla dopiero poznających tytuł, przygotowano lekko uproszczony wariant (bez losowych płytek akcji, wybierania zasobów przed partią itd.), z którego warto skorzystać podczas pierwszej rozgrywki.

Kasia:

W Teotihuacanie istotną rolę pełni rozbudowana ikonografia, która początkowo jest nie
całkiem intuicyjna. Dopiero z czasem wszystko staje się jasne. Choć zasady Teotihuacana nie należą do najprostszych, to rzeczą, która zirytowała mnie już od pierwszego kontaktu z tą planszówką jest coś co określiłabym jako brak szacunku do graczy w kwestii reguł.

Nie dano tu żadnych kart pomocy (co uważam za karygodny błąd), a na planszy nie zaznaczono wielu istotnych rzeczy, które mogłyby zdecydowanie ułatwić rozgrywkę. Brakuje np. oznaczeń dotyczących możliwości wykonanie na polu akcji pobrania kakao. Dodatkowo brak oznaczenia o konieczności płacenia kakao za wykonanie akcji sprawia, że strona użytkowa planszy pozostawia wiele do życzenia. Z resztą w ogóle brakowało mi na polach planszy wyznaczonych miejsc przeznaczonych na robotników. To sprawiało, że często kilka kostek w danym miejscu potrafiło zasłaniać informacje przedstawione na danym polu. A przecież wystarczyłoby np. do każdego pola narysować dwa wejścia, jedno oznaczone jako pobranie kakao, drugie jako oddanie go i wykonanie akcji.

Ocena Wiktora: 7/10

Ocena Kasi: 4/10 

Rozgrywka:

Wiktor:

Jest tu kilka ważnych kwestii, które chciałbym poruszyć i nie za bardzo wiem od czego zacząć… Na pierwszy ogień wezmę elementy mechaniki, które pominąłem w skrótowym opisie zasad. Na zdjęciach (i okładce gry) widać piramidę. Wznosimy ją z akcji dokładając na nią płytki. Im wyżej, tym więcej punktów dostajemy, ale też koszt jest wyższy. Warto również dopasowywać elementy tak, by identyczne znaki się zakrywały, szczególnie jeśli dokładamy kafelek z kolorowymi ikonkami. Oprócz punktów za dopasowanie dostaniemy wówczas jeszcze możliwość awansu na jednej ze świątyń, a te zapewniają jednorazowe bonusy, punkty i możliwość odblokowania płytki punktującej na koniec partii. Ogólnie warto. Podobnie działają żetony ozdób, które dokładamy na piramidę. W Teotihuacanie, podczas wykonywania akcji, znaczenie mają dwie rzeczy: liczba robotników w swoim kolorze na polu oraz siła najsłabszego robotnika. Im wyższe wartości, tym mocniejszą lub tańszą akcję możemy wykonać. Robotnicy zwiększają swoją wartość po niektórych akcjach, a gdy osiągną szósty poziom umierają. Daje nam to punkty na torze alei umarłych, jakiś bonus i restartuje robotnika, który pojawia się na polu pałacu jako nowy pracownik o sile jeden. To ciekawe rozwiązania, które odróżniają trochę Teotihuacana od innych gier euro i sprawiają, że partie i sam tytuł zapadają w pamięć.

Jak wygląda regrywalność? Jest duża i to nie tylko za sprawą tego, że punkty można zdobywać na kilka sposobów. Na początku partii rozkłada się w różnych miejscach planszetki z akcjami, nie można się więc przyzwyczajać, ze zawsze będą one występowały w tej samej kolejności. Podobnie sprawa wygląda z bonusowymi żetonami, które trafiają w różne miejsca na planszy – dobiera się je z puli, więc co partię ich układ jest inny. Regrywalności pomagają też żetony, za które zdobywa się punkty na torach świątyń, technologie i akcje w pałacu. Naprawdę jest tego na tyle dużo, że każda partia jest nieco innym wzywaniem, zmusza do modyfikowania swoich strategii i szukania najlepszych rozwiązań. Teotihuacan nie nudzi się po dwóch, czterech czy dziesięciu partiach (testowałem na sobie 😉 ). Mimo dość intensywnego testowania gry nadal nie mam dość, ciągle czuję, że w następnej partii mogę coś zrobić lepiej albo inaczej.

W Mieście bogów, poza setupem, występuje trochę losowości, jednak podejmując jakąś akcję mamy pełną wiedzę co do jej wyniku. O co chodzi? Losowo wykłada się dostępne kafelki piramidy, żetony zdobień oraz żetony bonusów dostępne w świątyniach. Wszystkie uzupełnia się jednak po skończonej akcji, więc kolejni gracze widzą na co się piszą. Nie ma tutaj elementów zaskakujących w trakcie działań i sprawiających, że ich wynik jest niepewny. Oczywiście trzeba pamiętać też o przeciwnikach, bo mimo że nie ma tutaj prawie interakcji, to niekiedy ruchy innych graczy potrafią pokrzyżować plany. Nieraz łapałem się na dylemacie: zbierać więcej surowców i wykonywać wymarzoną akcję, czy lecieć do niej z tym co mam, by upatrzona płytka nie została zabrana przez przeciwników.

Czytając instrukcję trafiłem na opis przygotowania partii dla dwóch-trzech osób i zamarłem. Neutralny gracz. Coś, za czym nigdy nie przepadałem. W Mieście bogów na szczęście sprowadza się on do kilku kostek stojących na polach akcji i robiących sztuczny tłok, które przestawia się na koniec każdego z etapów. Mało uciążliwe, łatwe do zapamiętania i dobrze sprawdzające się podczas partii, bo wpływają na decyzje typu gdzie i kiedy iść, żeby się opłacało. Rozwiązanie nieinwazyjne i optymalne w mniejszym gronie, gdzie w przypadku braku dodatkowych kostek na planszy mógłby panować zbyt duży luz.

Teotihuacan potrafi zakrzywiać czas. Partie zajmują nam około 90-120 minut, ale gdybyście zapytali mnie po rozgrywce ile czasu spędziłem przy planszy, to powiedziałbym, że ze 3 godziny z hakiem. Wszystko dlatego, że na planszy dużo się dzieje, a tytuł cały czas angażuje. Mimo że to eurosuchar, to tury są dość dynamiczne i oczekiwanie na swoją kolej nie jest zbyt długie. Jednocześnie Miasto bogów daje odczucie grania w coś dużego, stąd pewnie zawsze wydaje mi się, że partia trwała dłużej. To bardzo fajna cecha! Uczucie spędzenia przy jednym wciągającym tytule trzech godzin w trakcie dwóch? Jestem na tak!

W PlanszówkachTV Ignacy Trzewiczek kilkukrotnie podkreślał, że Teotihuacan jest grą bardzo trudną, wymagającą i złożoną. Nie do końca się zgodzę, bo mimo braku karty pomocy rozgrywka wydała mi się intuicyjna. Samego kombinowania było sporo, jednak po partiach nie czułem zmęczenia, jakie towarzyszy mi czasami po naprawdę wymagających grach. Nie pokuszę się o jakieś głębsze porównania Teo do Tzolkina, bo tego drugiego próbowałem tylko raz, ale… po tym jednym razie nie miałem ochoty na więcej, a tutaj wręcz przeciwnie. Ciężarem tytuł przypomina mi trochę Trajana (mechanicznie też gdzieś tam widzę jakieś lekkie podobieństwa), Anachrony i może Troyes. Średnio-ciężka półka.

Wracając do praktycznych kwestii dotyczących rozgrywki… Przede wszystkim mimo kilku dróg zdobywania punktów niektóre wydają się bardziej opłacalne, inne mniej. Nie ma w tym nic złego, bo idąc tylko w jedną rzecz raczej trudno będzie walczyć o sukces. W naszych partiach rolę pomocniczą przyjmowały na ogół maski i technologie, podczas gdy piramida oraz aleja umarłych były głównymi sposobami zdobywania punktów. Opłacało się też walczyć o bonusy z torów świątyń, bo kilkadziesiąt punktów piechotą nie chodzi, a do tego awansowanie na nich to zdobywane na bieżąco bonusy. Grając starałem się za każdym razem próbować nowych rzeczy i na ogół zajmowałem pierwsze albo drugie miejsce, więc jakiejś jednej, dominującej strategii nie dostrzegłem. Bardzo podobał mi się też moment kończenia etapu gry. Zależnie od tego, w którym momencie minęły się dwa znaczniki każdy miał jeszcze co najmniej jedną turę (jeśli stało się to np. po ruchu drugiego gracza, to dogrywało się do końca tę rundę oraz kolejną). Dzięki temu zawsze była chwila na zrealizowanie swoich planów lub ich modyfikację. Zapobiegało to sytuacji, w której po zakończeniu akcji jest się nagle i niespodziewanie pozbawianym kolejnej.

Powinienem teraz wypisać wady Teotihuacana, ale mam z tym problem. Nic oczywistego nie przychodzi mi do głowy, może poza wspominanym już w tekście brakiem kart pomocy. Pod względem mechaniki jest dynamicznie i ciekawie, więc trudno znaleźć mi coś, do czego mógłbym się przyczepić.

Kasia:

Moim zdaniem Teotihuacan jest tytułem ciężkim i wymagającym. Nie jest to może poziom takiego na przykład Projektu Gaja, więc zwoje raczej się nikomu nie przepalą, ale jednak jest tu dużo kombinowania, kalkulowania, a wybory są niejednokrotnie bardzo nieoczywiste.

W Mieście bogów znaleźć można miks kilku różnych mechanik, z których szczególnie ciekawe wydaje mi się nadanie naszym robotnikom zmiennej mocy, a co za tym idzie zdolności do aktywowania akcji z różnym skutkiem. Im bardziej doświadczony robotnik, tym lepszy efekt akcji, ale też więcej kosztuje wykarmienie go na koniec rundy. Wprowadza to ciekawe dylematy czy lepiej szkolić robotników równomiernie, czy wykorzystać jednego do mocniejszych akcji i musieć się z nim szybciej pożegnać.

Cała sprawa z piramidą i dokładaniem do niej kafelków pasujących
symbolami wydaje mi się natomiast trochę niepotrzebnym wplataniem elementu rodem z
gier logicznych czy abstrakcyjnych do ciężkiego euro. Dla mnie to coś
jak mechanika zapełniania pola wioski w Uczcie dla Odyna. Widząc podobne rozwiązanie w tego rodzaju planszówce pytam: „Serio? Ale po co?”.

Chociaż teoretycznie w każdej swojej kolejce mamy do wykonania jedną akcję, to tak naprawdę często składa się ona z kilku elementów i wywołuje różne skutki, jak np. konieczność przesuwania się na torach, zdobywanie bonusów, ponoszenie dodatkowych kosztów. O tym wszystkim trzeba po prostu pamiętać, co nie zawsze się udaje i później nieraz słychać nad stołem „czy budując świątynię ruszyłem się na tym torze i wziąłem bonus?”. Analizowanie zagrań, które wywołują wiele efektów może też samo w sobie stanowić pewną trudność, przez co nie jest łatwo ocenić jaki ruch będzie sumarycznie najbardziej opłacalny.

Fajnie, że pomimo pewnej interakcji w grze, bardzo sporadycznie dochodzi do sytuacji, kiedy inny gracz mocno pokrzyżuje nam plany. Zwykle to, że ktoś wejdzie przed nami na dane pole zwiększa jedynie koszt akcji. Wyjątkiem są żetony bonusowe, które zebrane znikają z planszy. Summa summarum oceniłabym więc interakcję Teotihuacana jako wyważoną. W tak ciężkim tytule dobrze móc coś zaplanować i nie być co chwilę zmuszanym do obmyślania wszystkiego na nowo.

Na pewno nie odmówię Miastu bogów regrywalności, przede wszystkim ze
względu na wprowadzające zmienność nakładki na planszę oraz wiele
sposobów punktowania, które zachęcają do testowania rozmaitych
strategii. Gra także nieźle się skaluje. Co prawda w mniejszym niż pełne
gronie występują kostki neutralne, ale zupełnie nie miałam zastrzeżeń
do takiego rozwiązania. Powiedziałabym nawet, że najlepiej grało mi się w ekipie mniejszej niż czteroosobowa, ponieważ siadając do stołu we czwórkę trzeba było dłużej czekać na swoją kolej.

Ocena Wiktora: 8,5/10

Ocena Kasi: 7/10

Gra we dwoje:

Wiktor:

Teotihuacan we dwoje wypada lepiej, niż się spodziewałem. Kostki dwóch niewykorzystanych kolorów ustawia się na polach akcji jako wirtualnego gracza (podobnie jak w wariancie trzyosobowym), dzięki czemu na planszy nie czuć zbytniego luzu. Trochę trudniej jest może o kakao otrzymywane po wejściu na pole, ale nadal niektóre akcje są kosztowne, a pozycja przeciwnika i graczy neutralnych może niekiedy wpływać na decyzje i opłacalność niektórych zagrań.

Miasto bogów we dwoje jest grą szybszą i jeszcze bardziej dynamiczną niż w większym gronie. W około 60 minut (czasami troszkę więcej) można rozegrać partyjkę, która intensywnością niewiele odbiega od tych dla 3-4 osób. O ile na ogół większa liczba kostek na planszy pozwala nieco kontrolować lidera (udawanie się w miejsca, w których będzie on chciał wykonać akcje, by jej koszt wzrósł), o tyle we dwoje podobne wyniki zapewnia większa swoboda i mniejsza konkurencja. Mogąc bez większych przeszkód realizować swój plan gracze są w stanie inwestować w te sposoby punktowania, które są według nich najkorzystniejsze. W ostatniej partii we dwoje Kasia prowadziła po pierwszym przesileniu, po drugim znacznie ją wyprzedziłem, a ostateczna punktacja niemal zrównała nasze wyniki.

Jeżeli gracie tylko we dwoje, to śmiało możecie sięgnąć po Teotihuacana. To świetne euro, które bardzo dobrze sprawdza się nawet wtedy, gdy siada się do niego w parze.

Kasia:

Podczas rozkładania gry dla dwóch osób widoczne są drobne różnice w setupie, ale odczucia z samej rozgrywki są takie, jak i w większym gronie. Wprowadzenie dwóch kolorów neutralnych kostek dobrze zapobiega nadmiernemu luzowi na planszy (umożliwia jednocześnie pozyskiwanie kakao). Jak można się spodziewać rozgrywka przebiega też dynamiczniej, a cała partia skraca się wyraźnie (nawet do około godziny).

Ocena Wiktora: 8/10

Ocena Kasi: 7/10

Klimat i tematyka:

Wiktor:

Teotihuacan przenosi graczy do Ameryki Południowej w takim stopniu, że w powietrzu aż czuć kakao i ciepły klimat. Wokół rozlegają się dźwięki prac przy powstającej piramidzie… Nie. Miasto bogów to eurosuchar pełną gębą. Akcje mają jakieś tło fabularne (wiecie, warsztaty, zbieranie zasobów, modlenie się w świątyniach), ale podczas partii tego nie czuć. Tutaj ujawnia się arkusz kalkulacyjny na planszy, gdzie uwagę zwraca się na efekty, a nie klimat i otoczkę. Owszem, plansza jest ładna, rozwiązanie z umierającymi robotnikami ciekawe, ale nie ma się co oszukiwać, że czuć tutaj cokolwiek. Do tego sama tematyka też mnie nie porywa. W planszówkach zdecydowanie bliżej mi do klimatów europejskich, chociaż wolę już te latynoamerykańskie od dalekowschodnich. Tak czy inaczej niska ocena w tej kategorii, jak w przypadku wielu sucharów, nie przekłada się u mnie na odbiór gry.

Kasia:

Nazwa Teotihuacan pochodzi z języka nahuatl i znaczy podobno „miejsce, w którym ludzie stają się bogami”. Całkiem trafna nazwa dla gry, w której wcielamy się w budowniczych piramidy oraz, jak by nie było, kierujemy losem podległych nam robotników. Wykonujący zadania pracownicy, starzejący się z czasem – ma to jakiś fabularny sens… Robotnikami są jednak kolorowe kosteczki, a budowa piramidy nie ma większego znaczenia, nie jest celem, a jedynie dodatkiem do rozgrywki, która toczy się wokół niej. W trakcie partii nie czułam się więc niczym bóg. Dużo kalkulowałam, oceniałam opłacalność poszczególnych zagrań pod kątem obranej strategii i nie miało dla mnie znaczenia jak nazywa się pole, na którym mogę zdobyć drewno, a żeby czuć w trakcie zabawy zapach kakao musiałam przygotować sobie jego solidną porcję przez rozgrywką. 

Ocena Wiktora: 2/10

Ocena Kasi: 2/10

Podsumowanie:

Wiktor:

Teotihuacan jest, wbrew pozorom, ładną grą, która rozłożona na stole może zdobyć zainteresowanie: albo ze względu na skomplikowany wygląd albo ze względu na ciekawą, trójwymiarową piramidę. Moim głównym zarzutem wobec zawartości pudełka oraz samej rozgrywki jest brak kart pomocy. Przydałyby się, chociaż zasady i tak nie są jakieś wyjątkowo skomplikowane, a instrukcja jest zrozumiała. Miasto bogów oferuje jednak to, czego oczekuję do dobrych gier euro. Jest dość dynamiczne, angażuje, daje sporo swobody i kilka metod na zdobywanie punktów, dobrze się skaluje… To po prostu kawał solidnego suchara, o czym świadczy prawie kompletny brak klimatu. We dwoje gra jest nieco mniej napięta i rywalizacyjna, jednak nadal budzi emocje i niewiele różni się wrażeniami od partii w większym gronie.

Kasia:

Pod kątem wykonania Teotihuacan prezentuje się niczego sobie, choć zdecydowaną wpadką jest brak kart pomocy dla graczy. Zasady są dość rozbudowane, ale nie byłoby to tak istotne, gdyby na planszy znalazło się miejsce na odpowiednie oznaczenia. Mechanicznie gra jednak daje radę. Dobrze się skaluje, zapewnia godziny rozrywki i zawiera ciekawe rozwiązanie w postaci mechanizmu starzenia się robotników. Są tu jednak także elementy, które mogą budzić mieszane uczucia, jak konieczność pamiętania o wielu rzeczach dziejących się jednocześnie po aktywowaniu akcji. Bardzo niewiele jest tu też klimatu.

Ocena:

Wiktor:

Jestem na tak! Nie dziwią mnie dobre opinie o Teotihuacanie, rozumiem też zachwyty nad grą. Bardzo dobrze bawiłem się podczas testowania tego tytułu i ciągle mam ochotę na jeszcze jedną partyjkę. Polecam wszystkim fanom średnio-ciężkiego/ciężkiego euro! Fajnie się stało, że Portal dość niespodziewanie wydał u nas ten tytuł!

Kasia:

Dość szybko przywykłam do excelowego wyglądu Miasta bogów, doceniam także oryginalność mechaniki, ale niestety poza tym wszystkim Teotihuacan mnie po prostu irytuje. Wkurza mnie jakieś takie lekceważące podejście do graczy (brak kart pomocy, oznaczeń na planszy, pól na robotników) oraz konieczność pamiętania o ciągach jednocześnie zachodzących zdarzeń. Wszystko to sprawia, że mogę do Teotihuacana usiąść jeśli współgraczom na tym zależy, ale jest więcej niż pewne, że sama rozgrywki nie zaproponuję.

  • Dla kogo?

Dla: zaawansowanych; fanów cięższych tytułów i sałatek punktowych; miłośników dobrego euro; stałych bywalców Teotihuacanu 😉

Przypomina nam: Trajan

Plusy:

  • ładna i dobrze wykonana
  • duża regrywalność
  • dobre skalowanie
  • wymagająca i satysfakcjonująca
  • wygodny i nieinwazyjny gracz neutralny przy partiach we 2-3

Minusy:

  • brak kart pomocy
  • trochę niewystarczające oznaczenia na planszy
  • sporo rzeczy do pamiętania

Grę przekazało nam wydawnictwo Portal. Dziękujemy!

http://portalgames.pl/pl/

LUBISZ NASZE RECENZJE? WESPRZYJ BLOGA NA:

https://patronite.pl/Planszowkiwedwoje

2 komentarze

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.