wszystkie

Planszówki nad morzem – relacja

https://planszowkiwedwoje.pl/2016/05/planszowki-nad-morzem-relacja.html

7-8 maja odbyła się pierwsza edycja koszalińskich Planszówek nad morzem, której nie mogliśmy przegapić! Na przekór pięknej sobotniej pogodzie zrezygnowaliśmy z wypoczynku na zewnątrz i siedliśmy do stołów. I nie byliśmy sami!

Zagraliśmy w kilka nadchodzących tytułów: Multiuniversum, Leśną drakę,  Karczemne opowieści i Komisarza Wiktora, o których też przeczytacie w tym wpisie!

Ogólnie o imprezie

Po trzygodzinnej podróży i krótkich poszukiwaniach bankomatu w końcu dotarliśmy do koszalińskiego Gimnazjum nr 6! Nie do końca wiedzieliśmy, czego mamy się spodziewać – to było pierwsze tego typu wydarzenie poza Wrocławiem, na które się wybraliśmy (nie licząc gigantycznego Gramy).

Gry przyciągały nawet dorosłych facetów 😉

Impreza odbywała się na sporej sali gimnastycznej szkoły, dzięki czemu wszędzie było trochę luzu – można było swobodnie przechadzać się między stolikami bez obijania się o grających. W momencie naszego przybycia sporo stolików było wolnych, jednak bawiących się nie brakowało. W dużej części były to osoby z dziećmi – rodzice z pociechami czy nawet dziadkowie z wnukami. Pojawiali się ludzie w różnym wieku, często nawet chyba nie bardzo zorientowani w temacie, chcący zobaczyć z czym je się te planszówki. Świetnie, bo uważam, że to jest właśnie idealny target dla tego typu imprez – nie rozegrane geeki, a właśnie zwykli ludzie, rodziny z dziećmi.

Nie mogło zabraknąć logo…
…i stołu organizatora 😉

Pobieżnie przejrzana biblioteka gier do wypożyczenia oferowała rozmaite tytuły – od nowego Quadropolis przez różne rodzinne i imprezowe gry po wielkie pudło z World of Warcraftem. Nie przesadzę chyba mówiąc, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Udało mi się na chwilę złapać Piotra Monkiewicza z RnP Dice – organizatora Planszówek nad morzem. Był zadowolony z frekwencji – jak na pierwszą edycję wydarzenia oraz ładną pogodę za oknem było chyba nawet lepiej niż dobrze – w okolicach 14 przez imprezę przewinęło się już ponad 300 osób. Po 15 zaobserwowałem jeszcze wzrost „zagęszczenia” – sporo osób podczas poobiedniego spaceru postanowiło wstąpić na salę.

Na miejscu można było tanio kupić makaron (od Pasta in Box i faktycznie był w wygodnym pudełku) oraz kawał ciasta. Był też automat z napojami i kawą – zaplecze w sam raz.

Koniec ogólników, przejdźmy do gier!

Multiuniversum – Board&Dice

Zgodnie z obietnicą złożoną Irkowi wpadliśmy na partyjkę ich nowej karcianki. Czekał na nas prototyp, który jednak uzbrojono w finalne już grafiki, a te na żywo wyglądają o wiele lepiej niż na zdjęciach.

Multiuniversum przeznaczone jest dla 1-5 osób, które wcielają się w naukowców zamykających prowadzące do innych światów portale. Celem graczy jest zebranie jak największej liczy punktów, które otrzymuje się nie tylko za pojedyncze karty portali, ale również kombinacje przedstawionych na nich symboli. Aby zgarnąć portal należy wcześniej przygotować sobie narzędzia, których symbole widoczne są po prawej stronie kart. Następnie znajdując się przy odpowiednim portalu należy zagrać akcję zamknięcia, odrzucić zebrany zestaw i… gotowe! Jedno zagrożenie mniej! Gra kończy się, gdy zamknięte zostaną wszystkie portale z trzech stosów. W swojej turze można wykonać do trzech akcji z kilku dostępnych, można je wykorzystywać wielokrotnie, np. odrzucić 3 razy po jednej karcie: 

 

  • zamknięcie portalu (1)
  • przemieszczenie się do innego modułu (2)
  • wykorzystanie właściwości modułu (3)
  • dobranie karty ze stosu kart odrzuconych (4)
  • dobranie 2 kart na rękę (5)
  • odrzucenie jednej karty (symbol w dolnym rogu)
  • przygotowanie narzędzia (symbol narzędzia po prawej stronie karty)

Haczyk tkwi w tym, że przypisaną do koloru i cyfry (1-5) akcję można wykonać tylko stojąc na polu (module) odpowiedniego koloru. W powyższym przykładnie stojąc na czerwonym module gracz może jedynie aktywować jego zdolność, przygotować narzędzie lub odrzucić tę kartę. Sprawia to, że zarządzanie ręką i zbieranie zestawów w Multiuniversum są niezwykle ważne, dodaje też trochę negatywnej interakcji – zmiana układu stosu portali czy zamienienie ich miejscami między dwoma różnymi modułami potrafi nieźle pokrzyżować plany. Mimo to gra jest sensownie zaprojektowana i nawet przy kiepskim układzie kart na ręku na ogół mamy co robić – czekając na dojście akcji ruchu można przygotowywać się na kolejną turę dokładając sobie narzędzia czy też korzystając ze zdolności modułu.

Gra, mimo że prosta i dość szybka (w piątkę z tłumaczeniem zasad nie graliśmy nawet godziny) oferuje sporo możliwości kombinowania i planowania. A to, że plany te są często krzyżowane przez przeciwników dodaje tylko emocji. Mimo że wymaga pewnego skupienia, to w większym gronie pozwala też trochę pogadać, zachowując miły balans między angażowaniem uwagi i lekkością rozgrywki. We dwoje podobno staje się wyścigiem o to, kto zbierze więcej portali – dynamicznym, ale bardziej taktycznym. Nie graliśmy w takim układzie, więc musimy na razie wierzyć na słowo Ireneuszowi.

Multiuniversum spodobało się wszystkim przy stole i z przyjemnością wróciliśmy do niej później na drugą partię. Gra jest przyjazna daltonistom poprzez zastosowanie nie tylko kolorów, ale też numerków przy akcjach i na kartach modułów – grający z nami kolega nie miał problemów z ogarnięciem tego, co się dzieje.

Po dwóch rozgrywkach oboje mamy ochotę na więcej, a ja pokuszę się o stwierdzenie, że to chyba najlepsza gra Board&Dice, w którą grałem. Bardziej emocjonująca od Exoplanets, prostsza i szybsza niż Dice Brewing oraz bardziej wymagająca i angażująca od The Curse of the Black Dice.

Powiązanie akcji z kolorami/polami, które się zajmuje jest bardzo fajną mechaniką wymuszającą bieganie po modułach, nadającą dynamiczności i pikanterii całej grze. Faktycznie widać, że meeplowi naukowcy latają w lekkim chaosie od modułu do modułu dookoła Wielkiego Zderzacza Hadronów z gotowymi narzędziami i chęcią ratowania świata. No i te odjechane, fajnie zilustrowane pomysły na światy też robią swoją robotę ;).

Leśna draka – Tailor Games

Cztery dorosłe osoby biegające po żołędziowych kafelkach kolorowymi wiewiórkami musiały być zabawnym widokiem ;). Leśna draka była pierwszym z trzech prototypów wydawnictwa Tailor Games, które sprawdziliśmy. Gra jest prosta i trwa 6 rund, które odlicza się za pomocą widocznych trochę niżej kart przedstawiających zmieniające się pory dnia.

Leśna draka polega na gromadzeniu żołędzi (będących też punktami), które zdobywa się chodząc po przedstawiających je kafelkach.  Po każdym ruchu odwraca się na drugą stronę wszystkie te kafelki, które zapunktowały. Z każdej strony przedstawiają one inną liczbę żołędzi (zawsze wiadomo jednak jaka ona będzie, jest to zaznaczone w rogu kafelków). Sęk w tym, że wiewióry mogą biegać tylko w pionie i poziomie (więc nie na skos) i zbierać je od najwyższej do najniższej wartości. Przykład? Wskakując na pole z 5 musimy następnie wejść na takie, które ma niższą wartość (od 4 do 1) i tak dalej… Idealnym układem jest takie kicanie, by zgarnąć maksymalne 15 punktów, wskakując kolejno na pola z 5, 4, 3, 2 i 1, jednak nie jest to takie proste i często ruch kończy się szybciej, na przykład po zebraniu układu 4, 2 i 1.

Gra byłaby banalna, gdyby nie karty akcji, z których można korzystać. W wariancie podstawowym przed swoim ruchem każdy dobiera jedną losową, której może użyć w danej turze. W zaawansowanym wszyscy (od drugiej tury) mają dostęp do 7 kart akcji i mogą dowolnie wybierać tę jedną, z której skorzystają w danym ruchu.

Akcje to:

  • zamiana jednego kafelka na inny z trzech dostępnych (po lewej)
  • wykonanie jednego ruchu na skos podczas zbierania żołędzi (góra, po lewej)
  • odwrócenie dowolnego kafelka na drugą stronę
  • zdjęcie swojej wiewiórki z planszy i rozpoczęcie ruchu od jej krawędzi
  • dodanie jednego żołędzia na dowolny kafelek (dół, po lewej)
  • minięcie jednego pola podczas ruchu
  • odwrotne zbieranie żołędzi w tej turze – od najmniejszej do największej ich liczby

Leśna draka jest naturalnie grą familijną, kierowaną do młodszych graczy, jednak wywarła na nas dobre wrażenie. Jest szybka, lekka i nie przeszkadza w niej brak interakcji. Zbieranie żołędzi jest na tyle ciekawe, że z przyjemnością rozegraliśmy dwie partie w gronie czteroosobowym i siedlibyśmy do niej jeszcze w przyszłości. Dzieciom może pomóc pewnie nawet w nauce liczenia, szczególnie że odrzucając z Leśnej draki karty akcji można otrzymać bardzo prostą grę dla najmłodszych. 

Wariant zaawansowany wywoływał u nas niekiedy momenty intensywnego móżdżenia i kombinowania w jaki sposób zgarnąć chociaż jednego żołędzia więcej niż przeciwnicy. Wydaje mi się, że Leśna draka może być pozycją przy której dobrze bawić się będą zarówno dzieci, jak i grający z nimi dorośli.

Karczemne opowieści (Tailor Games)

Najpoważniejsza z trzech testowanych przez nas w Koszalinie gier tego wydawnictwa. Nazywana deckbuildingiem jest raczej grą polegającą na budowaniu ręki, nie talii. Wykupione karty trafiają albo od razu na stół, albo do ręki. Mamy pełną kontrolę nad tym co i kiedy zagrywamy, nie trzeba więc obawiać się pecha przy dobieraniu kart. Losowość w Karczemnych opowieściach występuje jedynie podczas wykładania kafelków misji (wyzwań) oraz w układzie stosów kart do kupienia. W tym drugim przypadku zawsze jednak widzimy wierzchnią kartę każdego z nich, czyli tę, którą będziemy mogli zakupić.

Gracze wykonują swoje tury naprzemiennie, mając w każdej możliwość wykonania do dwóch akcji z tych dostępnych:

  • zagranie karty postaci z ręki i wykorzystanie jej zdolności
  • zakupienie postaci na rękę
  • podjęcie wyzwania
  • zagranie zestawu kart

Pierwsza akcja jest raczej prosta i zrozumiała – wykładamy kartę (możemy mieć tylko 1 bohatera o tym samym imieniu przed sobą na stole!) i jeśli chcemy korzystamy z zapisanej na niej zdolności. Aby zakupić kartę należy skorzystać ze zdolności właśnie zagranej postaci lub wyłożyć dowolną z nich z ręki zakrytą na stół. Wówczas płaci się odpowiedni koszt i dobiera jedną z dostępnych kart na rękę. By opłacić zakup karty należy odwrócić (wyczerpać) dowolną liczbę wyłożonych już postaci sumując ich wartość rekrutacji widoczną przy ikonce kufelka. Koszt każdej karty znajduje się w jej górnym lewym rogu. Tak więc aby kupić postać o koszcie 3 musimy mieć na stole i wyczerpać karty z łączną wartością 3 lub więcej przypisaną do kufli piwa.

Na dole – dwa zrealizowane wyzwania. Czaszki to poziom trudności

Podobnie sprawa ma się z podjęciem wyzwania – należy zagrać kartę, która pozwala wykonać tę akcję (lub dowolną kartę jako wyczerpaną) i wyczerpać tyle naszych postaci na stole, ile wynosi poziom trudności wyzwania. Trzeba jednak uważać – postacie podejmujące się wykonania misji muszą mieć taki sam symbol jak jej kafelek – w góry mogą iść tylko ci bohaterowie, który mają na karcie znaczek góry itd.

Zagranie zestawu działa podobnie do pierwszej akcji, z tą różnicą, że pozwala na wykorzystanie kilku kart o tej samej nazwie. Jedną z nich zagrywamy odkrytą, resztę pod nią jako wyczerpane. Pozwala to nam wykonać jej zdolność tyle razy, ile kart zostało zagranych i wciąż liczy się jako jedna akcja. Gdy pod koniec tury na ręce została nam jedna karta (lub nie mamy ich wcale) na początku następnej sprzątniemy wszystko ze stołu przed sobą i zaczniemy turę z pełną ręką.

Po 9 turach podlicza się punkty otrzymywane za: posiadane karty postaci (cyfra w dolnym lewym rogu, dostajemy punkty za nazwę bohatera, nie liczbę kart – trzech Pleśniobrodych da nam 1 punkt, nie 3 razy 1), zrealizowane zadania i – uwaga, teraz robi się trochę trudniej – postaci pasujące do posiadanych kafelków zadań. Kafelki zadań oraz karty postaci posiadają ikonki dłoni. Realizując zadanie z symbolem zaciśniętej pieści, pod koniec gry sprawdza się liczbę kart postaci (już nie nazw, ale kart) z pasującą ikonką. Za każdą dostaje się jeden punkt. To samo robi się dla każdej posiadanej karty zadania.

Wbrew tematyce i pozorom Karczemne opowieści są raczej grą euro – zbieramy odpowiednie zestawy kart, by dobierać kafelki zdań i – najlepiej – dopasowywać je do posiadanych już postaci. Podczas partii nie było to dla nas takie łatwe do ogarnięcia, szczególnie że rzucono nas na głębokie wody wariantu zaawansowanego (15 rodzajów kart do kupienia zamiast 10 z wariantu podstawowego). Jak wspomniałem w grze jest niewiele losowości, występuje jednak trochę
interakcji – niektóre karty pozwalają na wyczerpanie postaci
przeciwnika, skorzystanie z niej do własnego wyzwania, wrócenia na rękę
czy zamienienia karty swojej na przeciwnika. Podczas rozgrywki
skorzystaliśmy z nich raptem kilka razy, bardziej żeby pomóc sobie, niż
przeszkodzić oponentom.

Karczemne opowieści wydają się całkiem ciekawą i rozbudowaną grą. Poznając dopiero zasady było nam trochę trudno wychwycić zależności między kartami i zapamiętać ich zdolności, ale sądzę że już przy drugiej partii poszłoby nam lepiej. Chętnie jeszcze w nią pogram – mam nadzieję, że trafi do nas egzemplarz recenzencki i będziemy mogli bliżej się jej przyjrzeć. Po Opowieściach i Leśnej drace daję jednak wydawnictwu kredyt zaufania – wygląda to ciekawie i pomysłowo!

Żeby nie było tak kolorowo – gra nie przekonała Kasi. Wydała się jej zbyt skomplikowana i mało intuicyjna, narzekała też na grafiki, które się jej nie podobały i małą, słabo czytelną czcionkę tekstów (zgłoszone, może uda się ją chociaż trochę powiększyć). Nie do końca podszedł jej też sposób punktowania, wymagający zwracania uwagi nie tylko na wartości punktowe, ale i ikonki. Tak więc jedna partia dała nam dwa odmienne stanowiska, dlatego też starałem się w miarę szczegółowo przedstawić zasady gry – sami oceńcie.

Komisarz Wiktor (Tailor Games)

Najdziwniejsza gra, którą testowaliśmy w Koszalinie. Aż trudno mi coś o niej napisać, bo mimo prostoty mieliśmy problemy ze skumaniem zasad i punktacji, przez co osiągnęliśmy chyba najgorsze wyniki z jakimi spotkało się Tailor Games (nie pytałem, ale tak obstawiam ;)). 

Celem graczy w Komisarzu Wiktorze (plus za nazwę, Wiktory górą!) jest wybór podejrzanego (kafelek, który pozostawimy sobie na ręku na koniec gry) i zebranie punktów, które otrzymuje się na koniec za odpowiednio dużą liczbę wspólnych cech postaci leżących na stole z podejrzanym na ręku. Są to: włosy (różne typy), oczy (okulary) i wąsy.

W grze tworzy się układ (finalnie 5×5 kafelków) składający się z dokładanych przez graczy kart/kafelków postaci. W akcji można przesunąć jeden z leżących już kafelków, następnie trzeba położyć swój i umieścić gdzieś znacznik, który uniemożliwia przesunięcie postaci, na której leży.

Nie wiem za bardzo co napisać o tej grze – z jednej strony jest prosta, z drugiej kompletnie do mnie nie trafiła. Podczas partii zbyt rzadko przesuwaliśmy postacie, sam za późno wybrałem podejrzanego przez co zgarnąłem raptem ze 3 punkty i jakoś nie mogłem się w tym odnaleźć. Prawdopodobnie trafi ona do dzieci, które są na ogół dobre w wychwytywaniu podobieństw i różnic, może spodobać się też dorosłym lubiącym łamigłówki. Przy okazji dam jej jeszcze jedną szansę i zagram bardziej świadomie i bez pośpiechu (siedliśmy do niej tuż przed końcem sobotniej części Planszówek nad morzem). Na chwilę obecną jest to dla mnie wielka niewiadoma ;).

Nie tylko granie

Na koniec wypada wspomnieć, że sporą część imprezy poświęciliśmy na rozmowy, które są jedną z moich ulubionych atrakcji na takich wydarzeniach. Mieliśmy przyjemność porozmawiać chwilę z jednym z czytelników (pozdrawiamy!) i powiem Wam, że fajnie jest usłyszeć dobre słowo o tym, co robimy :D.

Przy stoiskach wydawców – aktywnie tłumaczących, grających i sprzedających swoje gry – wpadliśmy na Pawła Szewca z Badger’s Nest, który niespodziewanie zaskoczył nas Rycerzami Pustkowi do recenzji, i z którym rozmawialiśmy o różnych sprawach planszówkowych, ale i wrocławskich. Przy Multiuniversum pogadaliśmy i pograliśmy z Ireneuszem, a klątwę Czarnej Kości tłumaczył nam Bartek, pracujący obecnie nad dodatkiem do Dice Brewing. Przy Leśnej drace i Karczemnych opowieściach mieliśmy też okazję poznać się osobiście z sympatyczną ekipą Tailor Games.

Planszówki nad morzem okazały się fajną imprezą pełną sympatycznych ludzi i ciekawych gier. Zarówno uczestnicy, jak i wydawcy wydawali się zadowoleni – chodzili uśmiechnięci i grali w gry, wiec czego można jeszcze chcieć? 😉 Familijny charakter imprezy nie przeszkodził nam w zdobyciu kilku plotek i ploteczek ze środowiska, a dobrej zabawy nie brakowało – pewnie też na after party, na które jednak już nie zostaliśmy.

Kolejna edycja prawdopodobnie jesienią (w październiku?), więc jeśli mieszkacie w okolicy albo lubicie jeździć po konwentach i spotkaniach – szykujcie czas!

One Comment

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.